– Potrzebne jest wszystko, długoterminowa żywność, kasze, makarony, ale także świece, latarki, baterie, grzałki do wody, kosmetyki dla dzieci, pampersy dla dorosłych, koce, leki przeciwgorączkowe, witaminy, leki na serce, tarczycę – wylicza Angelina Yerokhina. Nastoletnia Ukrainka prosi społeczność Akademii Nauk Stosowanych w Łomży oraz mieszkańców miasta, aby przynosili do uczelni wszystkie te rzeczy. Pomogą one mieszkańcom ukraińskich miejscowości okręgu chersońskiego, wyzwolonych z okupacji rosyjskiej, przetrwać trudny czas jesieni i zimy. Zbiórka potrwa do środy – 26. października. Rzeczy należy przynosić do ANSŁ, pok. 220, ul. Akademicka 14 (drugie piętro).
Angelina Yerokhina ma czternaście lat i uczęszcza do szkoły podstawowej w Nowogrodzie. Do Polski przyjechała w marcu, gdy jej ukraińska, spokojna wieś Wielka Aleksandrówka niedaleko Chersonia stała się świadkiem okupacji i rosyjskiej przemocy. Angelina uciekając do Polski zostawiała za sobą swoją przeszłość, dzieciństwo, bezpieczny świat i znajomych. Dziś ona, a także zrzeszająca blisko dwadzieścia osób z województwa podlaskiego siatka indywidualnych i rozpoznawalnych społecznie wolontariuszy, zbierają rzeczy najbardziej potrzebne cywilnym ofiarom wojny. Te zebrane na uczelni trafią bezpośrednio do mieszkańców Wielkiej Aleksandrówki i innych miejscowości okręgu chersońskiego, które zostały wyzwolone spod rosyjskiej okupacji. Pomagają ludzie ludziom, wolontariusze ofiarom wojny, bez pośrednictwa instytucji, fundacji, czy stowarzyszeń. Wolontariusze wyruszą w drogę do okolic Chersonia 28. października, przygotują pakiety pomocowe i rozdadzą je na miejscu prosto do rąk poszkodowanych.
W drogę do miejscowości, gdzie kilkadziesiąt kilometrów dalej przebiega nadal front wojenny, wyruszą Marine (mama Angeliny), Monika Olichwier oraz Mariusz Pogroszewski. Monika i Mariusz wspólnie prowadzą gabinet weterynaryjny na kurpiowszczyźnie, konkretnie w Laskach niedaleko Zbójnej. Przez ich mieszkanie znajdujące się nad gabinetem leczniczym od 24 lutego do chwili obecnej przewinęło się pięć rodzin, osiemnaście osób, wśród nich młodziutka Angelina Yerokhina. Wszyscy uciekinierzy wojenni znaleźli u nich pomoc, emocjonalną i materialną. Wyrwani ze świata wojennej przemocy, dotarli do przystani na gościnnej, kurpiowskiej ziemi. – Pierwszą rodzinę odbierałam z Dworca Centralnego w Warszawie. Byli przerażeni, gdy wjeżdżaliśmy w nasze kurpiowskie lasy, lęk był pierwszą emocją tych ludzi, bo nie wiedzieli czy mogą nam ufać, gdzie ich wieziemy. Była noc, ciemność i tylko ich strach, który czuliśmy przez całą drogę – wspomina Monika Olichwier. Opisuje losy osób i rodzin: gdzie obecnie pracują, mieszkają, jak czują się w kraju swojego sąsiada, który otworzył granicę i serca, aby przyjąć Ukraińców. Z wszystkimi ma żywy kontakt, z większością prowadzi wspólne działania na rzecz dalszej pomocy walczącej Ukrainie.
Wypalona empatia
– Empatia się trochę wypaliła – mówi ze smutkiem Monika. – Opustoszały nasze magazyny, niektóre zostały zamknięte, ale pomoc jest nadal potrzebna. Ludzie w wyzwolonych miejscowościach żyją bez ogrzewania, prądu, brakuje wszystkiego. To jest prawdziwa wojna. Prawdziwa śmierć, prawdziwe choroby i prawdziwy głód. Chcemy tym ludziom przywrócić godność – dodaje. Prawdziwa jest też skala materialnych zniszczeń Wielkiej Aleksandrówki, która 9 marca znalazła się pod okupacją rosyjską. – Mieliśmy nowy plac zabaw, to było też miejsce spotkań młodych ludzi – wspomina Angelina. Jak prawie każda europejska nastolatka ma na smartfonie selfie, są to zdjęcia z koleżankami, kolegami, uśmiechnięte twarze, czasem w młodzieńczą miną wygłupu, przekory, zabawy. Ale od czasu pełnoskalowej agresji Rosji na Ukrainę radosne selfie zastąpiły kadry zniszczonych budynków, spalonych przy drodze samochodów. To zdjęcia znalezione w Internecie oraz przesyłane z Ukrainy przez tych, którzy zostali na miejscu. Został najlepszy przyjaciel Angeliny. Dziewczyna nie może z nim nawet porozmawiać na messengerze, bo w miejscowości nie ma obecnie Internetu. Coś, co jest normalne dla wszystkich nastolatków w Europie, zostało Angelinie odebrane. Ale nie poddaje się, pakuje dla przyjaciela specjalną paczkę, w której przekaże mu swoje przywiązanie i dobre emocje. To nie jedyny sposób w jaki Angelina i jej mama Marine pomagają swoim rodakom, którzy zostali w Ukrainie. Z prywatnych pieniędzy kupują potrzebne rzeczy. Angelina 500+, które przyznał jej polski rząd, przeznaczyła na zakup kamizelek kuloodpornych. – Nie potrzebuję nowych ubrań, nowych rzeczy dla siebie, chcę wrócić do wolnej Ukrainy i studiować w Kijowie – mówi z determinacja. Ma duszę wojowniczki, na Ukrainie trenowała judo.
Jej głos jest głosem wielu przebywających w Polsce Ukraińców, są wdzięczni za sąsiedzką pomoc Polakom, a po aklimatyzacji w naszym kraju – sami chcą pomagać i pomagają rodakom, którzy pozostali na miejscu. Monika Olichwier podkreśla, że na terenie działań wojennych zostali często starzy ludzie, którzy nie chcieli lub nie mogli uciec. Opisuje w jakich warunkach żyją, jak to jest, gdy rodzina musi ogrzewać seniora w zimne, jesienne wieczory wlewając do plastikowych butelek ciepłą wodę i okładając nimi łóżko oraz schorowane ciało... aby było chociaż trochę cieplej. – Przynieście na uczelnię, co tylko możecie, nie musi być tego dużo, może być paczka kaszy, paczka ryżu – mówi Angelina Yerokhina. Z tych drobnych gestów polskiej pomocy chce odbudować utracony świat. Wrócić do rodzinnego domu, przy którym rosły piękne róże, w trzech pokojach mieszkała wielopokoleniowa rodziną z 87-letnia prababcią Angeliny. Dziś ich dom stoi porośnięty chaszczami, Rosjanie wybili szyby w oknach. W środku hula wiatr i nie ma rodzinnego ciepła, który widać na zdjęciach Angeliny sprzed wojny. – Gdy dowiedziałam się, że moja wieś została wyzwolona przez naszych żołnierzy, krzyknęłam do mamy: wracamy! – mówi Angelina. To był pierwszy odruch nastolatki.
Marzenie Angeliny? Przekazała je w szkolnej pracy domowej z języka polskiego, zadanej do epistoralnej powieści „Oskar i Pani Róża” Erica-Emmanuela Schmitta. Angelina, jak tytułowy Oskar, napisała list do Boga: „Drogi Panie Boże, piszę do Ciebie ten list w rozpaczy i smutku, gdy prawie nie ma nadziei, że wszystko będzie dobrze, a wiara gaśnie z każdym dniem, jak światło w deszczu. Takie zbrodnie popełniane są na co dzień w mojej ojczyźnie, aż trudno uwierzyć, że to wszystko dzieje się w rzeczywistości, w XXI wieku. Chersoń, Bucza, Charków i wiele innych miast, które są poddawane przemocy ze strony naszych rosyjskich sąsiadów […] Ratuj moją ojczystą Ukrainę, ratuj moich rodaków, małe dzieci i kobiety w ciąży […] I ratuj młodych mężczyzn, którzy teraz walczą o naszą wolę i wolność […]”
Pomagać mieszkańcom wyzwolonych miejscowości można do 26. października przynosząc do Akademii Nauk Stosowanych w Łomży, ulica Akademicka 14 (pokój 220, II piętro), długoterminową żywność (np. kasze, makarony), ale także świece, latarki, kosmetyki dla dorosłych i dzieci, pampersy dla dorosłych, koce, leki przeciwgorączkowe, witaminy, leki na serce, tarczycę. Wszystkie rzeczy zostaną zapakowane w pakiety i trafią do cywilnych ofiar wojny z obwodu chersońskiego.